Gdyby nie ostatnia zmiana trenera w Jagiellonii, Makuszewski w piątek szalałby pewnie na białostockim stadionie w białej koszulce z herbem Widzewa na piersi. Czesław Michniewicz miał jesienią na Podlasiu mnóstwo problemów kadrowych, ale do ultraofensywnie usposobionego gracza nie potrafił się przekonać. Dał mu wystąpić w kilku epizodach i dalej szukał zawodników do podstawowego składu.
- On już jest myślami w Widzewie - orzekł w końcu, jeszcze co najmniej na miesiąc przed zimową przerwą w rozgrywkach (kiedy został zwolniony).
Tak było. Pochodzący ze Szczuczyna pod Grajewem zawodnik również wcześniej u trenera Michała Probierza nie grał tyle, ile sam by chciał.
- Ja muszę być na boisku, żeby pokazać, na co mnie stać. Jak występuję po 30-45 minut, a w następnym meczu siedzę na ławce, albo na trybunach, to jak mam się prezentować dobrze, żeby przekonać do siebie trenera? Jak zagrałbym trzy-cztery spotkania z rzędu, złapałbym ten niezbędny do tego rytm, można byłoby mnie oceniać. W Widzewie jest trener, który dobrze to wie, bo zna mnie najlepiej. Muszę odejść, żeby grać, nie mogę już czekać - tłumaczył zawodnik, który we wrześniu skończy 23 lata.
Tak Jagiellonia rozbiła Widzew Łódź
Tym trenerem jest Radosław Mroczkowski. Wychowywał Macieja Makuszewskiego przez kilka lat jego pobytu w Szkole Mistrzostwa Sportowego w
Łodzi. Ale potencjał chłopaka zna również Dariusz Dźwigała, któremu Tomasz Hajto zaproponował współpracę w prowadzeniu Jagiellonii. Na pierwszej w Białymstoku konferencji prasowej po objęciu zespołu nie chcieli rozmawiać o sprawach kadrowych, bo jeszcze nie widzieli się z podopiecznymi. W przypadku Makuszewskiego zrobili wyjątek. Poinformowali, że będą go namawiać do pozostania w ich drużynie. Piłkarz początkowo grzecznie podziękował za zainteresowanie, był już spakowany. Ostatecznie zostać musiał, bo jego kontrakt z Jagiellonią obowiązuje jeszcze przez dwa lata. Teraz nie żałuje.
- Darek Dźwigała bardzo dobrze orientuje się w grupach młodzieżowych w całej Polsce, przecież ma trzech synów, którzy grają. Parę razy widział Maćka dużo wcześniej. Zostało tylko cieszyć się, że nie straciliśmy takiego chłopaka, z takim potencjałem. Są piłkarze, którzy robią różnicę i to taki zawodnik - mówił Hajto już po poprzednim spotkaniu, wygranym przez Jagiellonię z Lechem
Poznań 2:0.
Mroczkowski przed rozpoczęciem piątkowego pojedynku stwierdził tylko krótko: - Cieszę się, że Maciek dostał szansę i dobrze gra.
Podczas rywalizacji z Jagiellonią trenerowi Widzewa do śmiechu jednak być nie mogło. Zwłaszcza w pierwszej części meczu Makuszewski brał udział w niemal każdej, godnej uwagi akcji ofensywnej swojej drużyny. W 20. min rywalizacji obiegł Hachema Abbesa, jak sprinter maratończyka, po czym został sfaulowany. Sędzia podyktował rzut karny i pokazał czerwoną kartkę tunezyjskiemu obrońcy, który przed meczem zasłynął tym, że - jak zapewniał - nie słyszał nigdy o kimś takim jak Frankowski. Czy arbiter miał rację?
- Miał jak najbardziej. Faul był bezdyskusyjny - twierdził stanowczo Zbigniew Przesmycki, szef polskich sędziów. - To wręcz podręcznikowy przykład. Abbes w tym momencie nie grał w piłkę, tylko blokował Makuszewskiego. Widzewiak kopnął rywala i jeszcze trzymał rękę na jego ramieniu. Już samo trącenie od tyłu atakującego rywala w polu karnym to jedenastka. Kartka też była zasłużona. Makuszewski wychodził na czystą pozycję. Był co prawda pod kątem do bramki, ale niedużym.
Swój rewelacyjny występ Makuszewski podsumował w 72. min - golem nietypowym na polskich boiskach. Z boku pola karnego spokojnym, mierzonym strzałem posłał piłkę nad bramkarzem Maciejem Mielcarzem do siatki.
- Chciałem strzelić na bramkę, a że tak wpadła, to nic, tylko się cieszyć. Mogę cieszyć się podwójnie. Z Polonią ładny gol [dwie kolejki temu na 1:1 w Warszawie, choć skończyło się 1:4 - red.], dzisiaj ładny. Wychodzi na to, że jak strzelam, to tylko ładnie. Myślę, że czuję się coraz pewniej na boisku i każdy z boku może to zauważyć - cieszył się zawodnik.
- Znowu potwierdziła się nasza słuszna decyzja z Darkiem - podkreślał z kolei Tomasz Hajto na konferencji pomeczowej. - Makuszewski pokazał, że na takich zawodników trzeba stawiać od początku do końca, dać im wiarę, bo potrafią się później naprawdę odwdzięczyć fajną grą. W dzisiejszej piłce przyspieszenie i dynamika robią ogromną różnicę. Dzisiaj tę różnicę na początku meczu, kiedy źle nam szło, zrobił Maciek. Wierzę, że dalej będzie tak pracował i mocno stąpał po ziemi. Bo w jego przypadku to toczy się strasznie szybko w tym momencie.
Coraz częściej zawodnik jest porównywany do Kamila Grosickiego, który przed transferem do Turcji też potrafił czarować w Białymstoku.
- Fajnie, jeżeli jestem porównywany do takich zawodników, ale chciałbym, żeby nie mówiło się tylko o Grosickiem. Teraz jest Makuszewski - odparł piłkarz i zapewnił, że "palma" od tych wszystkich ochów i achów nad jego grą mu nie odbije. - Nie ma co tutaj popadać w superoptymizm. Budują mnie takie mecze jak ten z Widzewem, ale trzeba chodzić twardo po ziemi. Zaraz zagram słabiej i nikt nie będzie o dobrych meczach pamiętał.
Łodzianie nie radzili sobie nie tylko z Makuszewskim, ale mieli też problem z dogonieniem innego słynącego z ponadprzeciętnego przyspieszenia gracza Jagi Tomasza Kupisza. Białostocki skrzydłowy, który ostatnio grał troszkę gorzej, niż jeszcze jesienią (co wcale nie oznacza że źle), w 65. min uciekł Dudu. Sędzia nie miał wątpliwości, że Brazylijczyk zasłużył na drugą żółtą kartkę, a Jagiellonia na drugiego karnego. Kupiszowi kamień spadł z
serca, bo sześć dni wcześniej faulował go również bramkarz Lecha, ale wtedy sędzia Paweł Raczkowski niesłusznie pokazał białostockiemu zawodnikowi żółtą kartkę za symulację. Dopiero w tygodniu Komisja Ligi ją anulowała i Jagiellonia mogła zagrać z Widzewem w optymalnym składzie.
- Trochę ulżyło na pewno - komentował Kupisz. - Tomek Frankowski śmiał się jeszcze ze mnie, mówił: widzisz, dopiero jak jestem na boisku, to gwiżdżą karne. Unikam teraz sędziów. W ogóle staram się nie odzywać, żeby tej czwartej kartki nie dostać.
Frankowski był pewnym egzekutorem jedenastek. Mielcarz, który ratował grający w podwójnym osłabieniu Widzew (do Białegostoku przyjechał bez kilku zawodników) przed wyższą porażką, przy tych strzałach nie miał szans. To gole numer 158 i 159 kapitana Jagiellonii w historii jego występów w ekstraklasie. Do trzeciego w klasyfikacji wszech czasów Gerarda Cieślika brakuje mu jeszcze osiem trafień.
- Wynik 4:1 jest wysoki, ale nie zapominajmy, że to Widzew stworzył sobie stu - albo i dwustuprocentową sytuację przy 0:0. Fantastycznie interweniował Grzesiek Sandomierski - trener Hajto po meczu zwracał uwagę na błędy swoich podopiecznych. - Cieszę się, że w końcu mamy trochę szczęścia, czego brakowało w pierwszych czterech meczach.
Mowa tu nie tylko o sytuacji z pierwszych minut, kiedy doskonałą okazję strzelecką dla Widzewa zmarnował Przemysław Oziębała. Grający w dziesiątkę łodzianie wyrównali po fatalnej pomyłce Tomasza Porębskiego, który przed tygodniem zastąpił w składzie, mylącego się notorycznie, Lukę Gusicia. Hajto nie mógł się przekonać do 20-letniego białostoczanina, ale w końcu nie miał wyjścia. A ten w piątek pośliznął się przed własnym polem karnym, tracąc piłkę. Bardzo to przeżył.
- Nie ma co robić tragedii po takim meczu. Dobrze, że ten błąd przydarzył się Porębskiemu w takim momencie - komentował Ryszard Karalus (wychowawca Frankowskiego, Marka Citki, Mariusza Piekarskiego...). - Temu chłopakowi potrzeba bardziej zaufać. Wystarczy spojrzeć na przykład Macieja Makuszewskiego. Kiedy Tomek Hajto postawił na niego, on fruwa nad ziemią.
- Mogę tylko podkreślić jedno, że to dla mnie dobra nauka i postaram się wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość - bił się z kolei w piersi sam obrońca.
Białostoczanie mają teraz sporo czasu na naukę i doskonalenie gry przed kolejnym sezonem. Najpoważniej zagrożone spadkiem ŁKS Łódź i Cracovia mają już odpowiednio 11 i 12 punktów straty do Jagiellonii. Po tym jak sobie radzą wiosną - po trzy punkty w sześciu meczach od zimowej przerwy - trudno przewidywać, aby to odrobili. Tym bardziej że coraz lepiej radzą sobie żółto-czerwoni. Czterech bramek w tym sezonie jeszcze nie strzelili. Za tydzień w poniedziałek czeka ich kolejny trudny sprawdzian. Zmierzą się w Lubinie z Zagłębiem, które wiosną zdobyło już 11 punktów (więcej tylko Korona - 13).