Tomasz Frankowski w obecnym sezonie zdobył trzy gole w lidze.
Wynik nie jest najlepszy, ale trzeba też zauważyć, że na początku rozgrywek doświadczony napastnik został zawieszony (za uderzenie rywala w meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała) i musiał pauzować, a następnie nie grał, gdyż zmagał się z problemami zdrowotnymi. Ponadto koledzy z zespołu nie rozpieszczają go w obecnych rozgrywkach dokładnymi podaniami.
Przed tygodniem 38-letni napastnik spotkanie z GKS-em
Bełchatów rozpoczął na ławce rezerwowych. Od razu po przerwie pojawił się jednak na boisku. Jagiellonia przegrywała wówczas 0:2. Tomasz Frankowski przy swym pierwszym kontakcie z piłką udowodnił, że w zespole z Białegostoku jest niezastąpiony. Były reprezentant Polski najpierw zdobył gola, a następnie popisał się fenomenalną asystą przy bramce Niki Dzalamidze.
Gol zdobyty przez Frankowskiego był jego 165. trafieniem w polskiej ekstraklasie. Tym samym brakuje mu już tylko dwóch bramek do okupującego trzecią pozycję w klasyfikacji wszech czasów Gerarda Cieślika. Czy doświadczony napastnik sprawi sobie w piątek prezent na
mikołajki i wskoczy na podium?
- Żeby zdobyć dwa gole, trzeba mieć trochę tych sytuacji, a ponadto trzeba zagrać, na razie nie znam planów trenera. Przede wszystkim prezentem mikołajkowym byłoby nieprzegranie spotkania w
Chorzowie, następnie wygranie go, a dopiero w następnej kolejności będzie się liczyć to, czy to ja strzelę bramkę, czy ktokolwiek inny - mówi Tomasz Frankowski. - W Chorzowie nie wygraliśmy, od kiedy pamiętam. Już nieśmiało jesteśmy ustawiani w roli faworyta tego spotkania. Całkiem niesłusznie, bo ktoś, kto patrzy na statystyki, pewnie myśli odwrotnie. Prawda jest taka, że wszyscy w klubie jesteśmy niezadowoleni z liczby punktów, strzelonych bramek, straconych, a także z miejsca w tabeli. Jeżeli mielibyśmy poprawić swą pozycję przed zimą, to tylko w Chorzowie.